Dove Purely Pampering - hit czy kit?

Hej Kochani!

Dziś przychodzę do Was z postem o produkcie, który niezwykle mnie ostatnio zaskoczył. Mowa tu o żelu pod prysznic Dove Purely Pampering. Czy było to zaskoczenie pozytywne, czy negatywne dowiecie się już za chwilę ;)


Przyznam Wam się, że nie mam prysznica, choć niedługo się to zmieni, bo szykuje mi się przeprowadzka. Natomiast, żeli pod prysznic zużywam co niemiara :) Bardzo lubię w trakcie kąpieli używać pachnących żeli zamiast mydła. Jednak dotychczas wybierałam tanie Isanki, lub inne żele oscylujące w granicach 5, góra, 10zł. Żele Dove wiele razy bardzo mnie kusiły, ale ich cena już niekoniecznie. Kiedy zobaczyłam w moim Rossku promocję na te żele, które można było kupić za niecałe 10zł w końcu się skusiłam. I co? I wcale nie żałuję! Powiem więcej - nawet jak będą z powrotem w swojej regularnej cenie, to też się skuszę! :)) Ale trochę się zagalopowałam. Co w tym żelu zrobiło na mnie takie wrażenie?


Po pierwsze: zapach. Wybrałam pistacjowy z magnolią, bo uwielbiam pistacje. Zapach Purely Pampering jest słodki, wyczuwam w nim pistacje, magnolię i coś jeszcze... Hmm, przypomina mi czekoladki, które kiedyś jadłam :) Dodatkowo, bardzo długo utrzymuje się na skórze.
Po drugie: konsystencja. Jest bogata. Gęsta. Od razu jak nakładałam na rękę przed rozprowadzeniem po ciele, zorientowałam się, że nie trzeba nakładać go dużo, żeby umyć całe ciało. 
Po trzecie: wydajność. Wiąże się z poprzednim punktem. Naprawdę niewiele wystarczy, żeby się wykąpać. Ja używam go już z miesiąc, a mam wrażenie jakby nadal był pełny.
Po czwarte: działanie. Producent obiecuje bardziej miękką skórę po pierwszym prysznicu. I spełnia tę obietnicę. Skóra po użyciu jest jedwabista, mięciutka, pachnąca. Ach... :) Tak naprawdę, nie potrzeba używać balsamu lub olejku po kąpieli. Ja to robię z przyzwyczajenia.


Jestem zachwycona. Nigdy nie miałam jakiś większych wymogów odnośnie żeli pod prysznic, ale po tym chyba jednak się to zmieni :D Niedługo, na pewno, kupię kolejny zapach do przetestowania. Mam nadzieję, że będę równie zadowolona :)


Lubicie żele Dove? Jakich żeli generalnie używacie? Mi się marzy wypróbować jeszcze żele Balea... :)

Pozdrawiam
Marta

Kobiecy szyk z Shiny Box

Hej Kochani!

Dzisiaj przybywam do Was z postem o najnowszym pudełeczku od Shiny Box. Pierwsze moje pudełko Shiny - Kobiecy szyk - trafiło w moje łapki wczoraj późnym popołudniem. Miałam trochę przejść z firmą kurierską dostarczającą pudełko, ale nie chcę znowu sobie psuć humoru, więc pomińmy temat ;)

Jakie są moje wrażenia odnośnie pudełka?


Kiedy otworzyłam pudełko szału nie było, choć nie wątpię, że wiele osób mogła zachwycić jego zawartość ;)


Jak widać u mnie obyło się bez żadnych specjalnych wypasów. Nie wygrałam żadnego konkursu, więc nie dostałam pelingującego żelu od Dove oraz jest to moje pierwsze pudełko, więc nie dostałam, o ile się nie mylę, jakiegoś sprayu do stóp.

Moje pudełeczko zawierało: 


Najbardziej ucieszyła mnie gąbka naturalna Konjac firmy Yasumi, z którą już wczoraj wieczorem się lepiej zapoznałyśmy ;) Masaż twarzy wieczorkiem tą gąbką należeć będzie do moich ulubionych rytuałów.

Następnym fajnym produktem jest próbka kremu Thalion. Nawilżający, takie kremy lubię, plus wiele dobrego słyszałam o tej firmie. Ciekawe jak się sprawdzi.

Lakier do paznokci Indigo ma ładny odcień czerwieni, niech będzie, kolejny do kolekcji ;)

Pomadka Marizy, niestety, nie mój kolor, ale ładnie pachnie. Pewnie komuś ją oddam.

Balsam aroniowy od Beauty Naturals. Hmm. Lubię balsamy. Ale ten mnie składem nie zachwycił. No zobaczymy. Będzie czekał na swoją kolej, bo mam jeszcze parę do wypróbowania :)

Maseczka siarkowa antytrądzikowa od Barwy. Wolałabym ten peeling, bo z trądzikiem raczej nie mam kłopotu, ale zobaczymy co potrafi ;)

No i to lusterko Venezia... Serio, lusterko? I to jeszcze nie zamykane? Wrzucę raz, drugi do torebki i będzie po nim :D

Do tego wszystkiego doszło parę zniżek do sklepów internetowych. Fajnie, może coś się przyda :)


Podsumowując, pudełko nie jest złe, ale, jak pisałam wcześniej, szału nie ma. Zamówiłam je głownie dlatego, że zawartość poprzedniego zrobiła na mnie super wrażenie. Ciekawe jakie będą kolejne, bo zamówiłam subskrypcję na trzy miesiące. Ale nie żałuję wcale - lubię dostawać kosmetyczne niespodzianki :)

Macie już swoje majowe Shiny? Jak wrażenia? :)

P.S. Pewnie zauważyliście nowy design bloga. Wszystko dzięki Szablonowo. Wielkie dzięki!

Nowe cienie od MySecret - wrażenia, swatche i makijaż



Hej Kochani!

Ostatnio byłam na małych zakupach w Drogerii Natura i dorwałam paletkę cieni MySecret Hot Colors Dive Into The Ocean. Kiedy widziałam ją w jakiejś prezentacji nowości tej firmy w necie od razu wiedziałam, że będzie moja. Śliczne kolory - takie, jak lubię plus to, że paletki od MySecret zaskakują dobrą jakością przy tak niskiej cenie (normalnie paletka kosztuje ok. 14 zł chyba, ja swoją dorwałam w promo za 9,99zł ;)). Zdecydowanie zachęcają do kupna.

Byłam bardzo ciekawa, czy ta paletka mimo pięknych kolorków mnie nie zawiedzie. Co się okazało?






Najpierw kilka słów od producenta:



Paleta perłowych i metalicznych cieni, które pozwolą stworzyć olśniewający i oryginalny makijaż.
Jedwabista i delikatna struktura ułatwia aplikację. Cienie znakomicie przylegają do powieki i zachowują trwałość przez długi czas.
Dostępne 2 kompozycje kolorystyczne: Dive into the ocean i Paradise Island.

Jak pisałam wcześniej, zakupiłam Dive into the ocean. Kolory z tej paletki niesamowicie mi się podobają. Bardzo lubię takie cienie, ciemniejsze, niebieskie i zielenie - mam wrażenie, że moje oko wtedy fajnie wygląda, jest ładnie podkreślone. Plusem jest również jeden jasny cień, który zawsze dodaję w kąciku lub maluję nim trochę pod brwiami. 


Jak pisałam w poprzednim poście, przeważnie nakładałam cienie palcami. Tym razem wypróbowałam moich nowych pędzli ;) Muszę przyznać, że naprawdę fajnie mi się je nakładało. Nie zauważyłam, żeby cienie się osypywały.



Jeśli chodzi o ich trwałość, to na bazie pod cienie wytrzymały mi cały dzień bez żadnych niespodzianek. Dodam, że specjalnie nie zmywałam makijażu do ćwiczeń, żeby sprawdzić co się stanie, no i oko okazało się być w stanie nienaruszonym ;)



Do całego makijażu użyłam:
-podkład Max Factor Skin Luminizer Foundation 55 Beige
-korektor (wypełniacz linii mimicznych) Lumene Touch Of Radiance 1 Original Light
-eyeliner (linia wodna) Lumene Raspberry Miracle Eyeliner
-baza pod cienie Wibo
-paletka cieni MySecret Hot Colors Dive into the ocean
-eyeliner Lovely Turquoise Wave
-tusz Lovely Pump Up The Volume

Generalnie, jestem baaardzo zadowolona z tych cieni - będą idealne na co dzień, na wieczorne wyjścia, itp. Muszę przyznać, że ta paletka zainspirowała mnie do częstszego malowania. Może w końcu poćwiczę i nauczę się dobrze malować oczy? :D

Znacie te cienie MySecret, lubicie je? 


Pozdrawiam
Marta

Nowości u Marty vol. 2

Hej Kochani!

Przyszedł czas na podsumowanie kolejnych nowości, które u mnie ostatnio zawitały. Ponownie trochę tego wszystkiego jest ;)

Zacznę od mojego urodzinowego zamówienia z mintishop.pl


Z okazji urodzin postanowiłam zrobić sobie niemały prezent kosmetyczny i stwierdziłam, że zrobię zakupy w mintishop.pl, gdzie zawsze kusi mnie mnóstwo wspaniałości ;) Zakupiłam:
1) mega popularną szczotkę Tangle Teezer - jako, że mam problem z wypadaniem włosów, a słyszałam o niej wiele dobrego, że ich nie wyrywa, itp. zdecydowałam się w końcu ją przetestować.
2) rozświetlacz Mary Lou Manizer. Cudko. Nie muszę chyba nic więcej dodawać :D
3) dwie gumki Invisibooble. Ten sam powód, co przy Tangle Teezer. Przy dziecku często noszę związane włosy i zawsze zbierało mi się na płacz, jak zdejmowałam gumkę i widziałam wplątane w nią duże ilości moich włosów. Teraz, być może, to się skończy.
4) dwa pędzle Hakuro - H70 i H77, z nadzieją, że w końcu zmotywują mnie do wykonywania makijażu oczu nie tylko palcem ;)
5) pędzel Real Techniques do nakładania różu, rozświetlacza i bronzera. Jako, że mój pędzel do różu umarł śmiercią naturalną (zniszczyło go ciągłe użytkowanie) zdecydowałam się na ten zakup. Żałowałam, że nie było takiego odpowiednika Hakuro, ale co tam, profesjonalistką nie jestem, więc ten jest ok ;)
6) sampler Yankee Candle o zapachu Cappucino Truffle, aby wreszcie, choć odrobinę, przekonać się o co ten cały szał z YC.


Wspominałam we wcześniejszych nowościach, że ma do mnie przyjść paczucha pełna kosmetyków nowej linii Tołpa: simply. Bardzo się ucieszyłam z tej wygranej na ich facebookowym profilu KLIK :)


W paczce znajdowały się: 
1) sucha skóra: regenerujący krem ochronny
2) młoda skóra: matujący krem przeciw niedoskonałościom
3) mycie twarzy: łagodny żel-pianka do mycia twarzy
4) młoda skóra: oczyszczający żel-peeling do mycia twarzy
5) sucha skóra: regenerujący balsam do ciała
6) młoda skóra: zwężający pory tonik do twarzy

Matujący krem oddałam koleżance, ponieważ zupełnie nie nada się do mojej suchej skóry, ale mogę napisać, że niektóre z tych produktów na pewno zagoszczą u mnie na dłużej :)


W trakcie trwających promocji w Rossmannie musiałam skusić się na parę rzeczy, choć, oprócz tuszu do rzęs i odżywki do paznokci, nic, tak naprawdę, nie potrzebowałam. Uroki tych promocji ;p. Niestety, nie zachowałam paragonów, więc promocyjne ceny podaję tylko orientacyjnie ;).

Pierwsze parę dni promocji zaowocowało kupnem dwóch podkładów od Max Factor. Max Factor Face Finity All Day Flawless 3w1 to mój ulubiony podkład już od jakiegoś czasu. Kupiłam więc kolejne opakowanie, które podczas promocji kosztowało około 30zł. Skusiłam się też na podkład Skin Luminizer tej samej firmy (cena podczas promo też koło 30zł), jak na razie robi całkiem niezłe wrażenie ;) Bardzo żałowałam jednego - od dawna chciałam wypróbować Healthy Mix-a Bourjois. Niestety, w żadnym z trzech Rossmannów w mojej okolicy nie ma szafy Bourjois i nie udało mi się go kupić...


Kolejna tura promocji i kolejne zakupy. Tym razem dorwałam:
1) dwa tusze Lovely Pump Up The Volume (ok. 9 zł za obydwa :D), o których słyszałam wiele dobrego i chyba się w nich zakochałam ;)
2) nowy tusz od Maybelline Lash Sensational (ok. 15zł), o którym też było głośno - mam nadzieję, że się sprawdzi i u mnie
3) odżywkę Eveline (ok. 14zł - okazała się nie być jednak w promocji), bo uwielbiam te odżywki jako bazy pod tusz.



Po tych zakupach stwierdziłam, że jednak mało mi i poleciałam jeszcze po: 
1) turkusowy eyeliner od Lovely (ok. 4zł), o którym już pisałam (KLIK)
2) grubaska Maybelline Master Graphic (ok. 10zł), choć nie wiem, czemu zdecydowałam się na ten grubaśny eyeliner, a nie na zwykły pisak jaki lubię ;)
3) czarny ołówek od Lovely (ok. 3zł), bo czarna kreska na linii wodnej u mnie musi być
4) bazę pod cienie Wibo (ok. 4zł), bo na moich oczach, to chyba tylko jeden jedyny cień dobrze się trzyma bez bazy.


Trzecia, i zarazem ostatnia, tura promocji, zaowocowała zakupami tylko tego, co potrzebowałam, czyli:
1) odżywki do paznokci Eveline Diamond Hard and Shiny Nails (ok. 7zł), którą bardzo lubię i jestem wierna odżywkom Eveline
2) Diamond Flash Fast Dry Top Coat od Sally Hansen (ok. 13zł), bo zależy mi na tym, aby moje pazurki wytrzymywały trochę dłużej niż jeden dzień przy dziecku ;)
3) lakier Wibo Granite Summer (ok. 3zł), aby w lato moje pazurki wyglądały inaczej



Na koniec zakupy dla moich biednych, w dalszym ciągu wypadających (:C), włosów. Zakupiłam:
1) Toscana Hair Mask od Planeta Organica dla suchych i zniszczonych włosów, bo cały czas walczę o nie po ciąży
2) Maska super silna stymulacja wzrostu od Bania Agafii, ponieważ może to, co wypada jakoś odrośnie ;)


Uff, dużo tego było. Postaram się napisać recenzje paru z tych produktów, bo naprawdę zasługują na uwagę :)

Jak tam Wasze zakupy, wpadło coś ciekawego ostatnio? :)

Pozdrawiam
Marta

Bubel jakich mało vol. 1

Hej Kochani!

Przy okazji rossmannowskich promocji trafiłam na niezłego bubla i zdecydowałam się z Wami tym podzielić. Tym produktem jest turkusowy eyeliner Lovely. Dlaczego uważam go za bubla?


Zacznijmy od tego, że skusiłam się na niego z powodu wielu pozytywnych i zachęcających do kupna opinii (mogłam poczytać więcej na forach...;)). Rzeczywiście, te eyelinery od Lovely cieszyły się popularnością podczas promocji, ponieważ drugiego dnia promocji na półkach w moim Rossmannie zostały tylko trzy - dwa brązowe i jeden turkusowy. Jako że brązu w makijażu nie lubię za bardzo (mam wrażenie, że do mnie nie pasuje), to skusiłam się na turkus.

Eyeliner znajdziemy w fajnym opakowaniu, o ładnym kolorze. Pędzelek do aplikacji jest cieniutki - taki, aby móc precyzyjnie wykonać kreskę. 


Kolor, nie powiem, miał potencjał. Bardzo lubię turkusowy. Ten z eyelinera może nie był super turkusem, ale i tak na pędzelku wyglądał kusząco. Niestety, pierwsze pozytywne wrażenia na tym się kończą. Od razu, gdy namalowałam kreskę na ręce wiedziałam, że coś jest nie tak. Była bardzo mało widoczna, z prześwitami. Gdy zaaplikowałam eyeliner na powiekę nie było lepiej ;) Żeby uzyskać jakikolwiek zadowalający efekt musiałam malować chyba ze cztery warstwy, a kolor i tak nie był zbyt ciekawy. Dodatkowo, oko odrobinę mi załzawiło i rozmył się z łatwością. Trochę lepiej spisuje się, gdy nałożymy go na bazę pod cienie. Ze trzy warstwy wystarczą i kolor jest dużo lepiej widoczny oczywiście (i trwały). Jednak trzeba się nieźle przy nim napracować. W skali bublowatości dałabym mu ze 3 na 5 (gdzie 1 to byłby trochę bubel, a 5 bubel totalny ;)), ponieważ da się coś z niego wyczarować. Wstawiam zdjęcie kreski, którą zrobiłam na bazie (trzy warstwy), choć pamiętajcie, że ja malować się za dobrze nie potrafię i jakość zdjęcia też pozostawia wiele do życzenia :)


Całe szczęście eyeliner w promo kosztował coś koło 4zł, czyli do przeżycia :)

Ktoś z Was ma ten eyeliner? Jak wrażenia?

Pozdrawiam
Marta

Mój ulubiony peeling do twarzy

Cześć Kochani!

Majówka to idealny czas, aby wyprodukować posta o moim ulubionym peelingu do twarzy. Jakiś czas temu, podczas tzw. dermokonsultacji, nabyłam oczyszczający peeling do twarzy Sylveco. Wcześniej używałam balsamu myjącego do włosów z betuliną tej firmy (recenzja -> KLIK) i byłam zachwycona. Stwierdziłam, że czas polubić się z większą ilością ich produktów ;) Jaka to była świetna decyzja!


Peeling ten jest hypoalergiczny, co jest dla mnie bardzo ważne, bo moja twarz reaguje dość alergicznie na niektóre produkty (pamiętam studniówkę i makijaż robiony w Sephorze - mimo, że uprzedzałam, że jestem alergikiem Pani tak mnie wymalowała, że cały następny tydzień nie chciałam wychodzić z domu, a musiałam... ;)). Producent pisze, że jest przeznaczony dla skóry ze skłonnością do przetłuszczania - ja mam podobno skórę suchą, a spisuje się u mnie świetnie. Drobinki zawarte w peelingu bardzo porządnie zdzierają martwy naskórek, skóra staje się gładka i miła w dotyku. Moja mama od razu po tym, jak go użyłam zapytała mnie, co robię ze skórą, że tak dobrze wygląda :) Jeśli chodzi o jego zapach, zapach olejku z liści drzewa herbacianego, to hmm, jest dość specyficzny, wiele osób narzeka, ale mi wcale nie przeszkadza, wręcz po dłuższym używaniu mi się podoba ;).



Warto wspomnieć o wydajności. Od dłuższego czasu stosuję ten peeling co 2 dni (tak, moja skóra się z nim naprawdę bardzo polubiła - nigdy nie byłam aż tak systematyczna w stosowaniu peelingu, a tu proszę) i zużyłam tylko około 1/3 opakowania, a nie żałuję przy nakładaniu :).

Cena to 19,95zł, do kupienia KLIK, choć nie tylko, ja kupuję u mnie w okolicy w sklepie z naturalnymi kosmetykami.


Na koniec podaję całkiem fajny skład tego cuda: Aqua, Alumina, Glycine Soya Oil, Butyrospermum Parkii Butter, Glycerin, Caprylic/Capric Trigliceryde, Glyceryl Stearate, Sorbitan Stearate, Sucrose Cocoate, Vitis Vinifera Seed Oil, Equisetum Arvense Extract, Cera Alba, Cetyl Alcohol, Benzyl Alcohol, Xanthan Gum, Dehydroacetic Acid, Melaleuca Alternifolia Leaf Oil.

Zdecydowanie warto nabyć :)


Pozdrawiam
Marta